Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do walki z nim! Trzeba być przygotowanym na wszystko.
Skinąłem bez wahania głową. Ta przeżarta chęcią zemsty kobieta miała rację. Należało działać bez zwłoki i uderzyć. Chodziło nietylko o mnie, lecz o Renę.
— Jaki plan? rzuciłem krótko.
— Zajść go we własnej kryjówce. Zabrać dowody... innnych spraw, niezwiązanych z Łomnicką... unieszkodliwić na zawsze...
Na myśl nasunęło mi się zastrzeżenie.
— Skoro ma pani dostęp do zakonspirowanych lokali... czemu miast do mnie nie zwrócić się do policji, która łatwiejby sobie dała radę...
— A czemu pan się do niej nie zwraca?
Uwaga brzmiała trafnie. Istotnie należało wyczerpać wszelkie środki, przed wtajemniczeniem w sprawę organów bezpieczeństwa.
— Więc?
— Przebywa obecnie w znakomicie skrytem mieszkaniu na Starem mieście. Z tej przyczyny obawiałam się rozmawiać na ulicy, jesteśmy w sąsiedztwie. Nikomu do głowy nie przyjdzie tu go szukać i długo trzeba namozolić, by wynaleźć kryjówkę. Zdawna ją przygotowywał na wszelki wypadek i tam przeniósł wszystko z Konstancina. Mieszka i jednocześnie odbywają się posiedzenia...
— A dostęp?
— Mamy hasła i znaki. O! — wskazała na pierścień z czarnym ze złotemi kieroglifami kamieniem — to otwiera sezamowe bramy. Zresztą znają mnie. Jeśli przygotujemy się należycie, strzegący bez wahania przepuści... Czy pan ma broń — zapytała wyciągając z kieszeni niklowy rewolwer cacko. Pokazałem moją belgijską siódemkę.