Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

— I jak jeszcze! — odparła ze śmiechem, wyciągając klucz z kieszeni — Przewidziałam wszystko..... od czego wosk i ślusarz!
Patrzyłem z podziwem na Szerloka Holmesa w spódnicy, gdy ona postępując po schodach przodem objaśniała.
— Wspaniały przybytek. Byłam parokrotnie. Widział pan, jaki cerber formalista? Zna mnie doskonale a wypytuje niczem na egzaminie profesor.... Już jesteśmy na górze. Pierwsza sala, do której każdy dostać się może. Za nią jego sypialny pokój. Stale zamknięty. Tam przechowuje wszystko. Dlatego zezwala, w sprawach nagłych oczekiwać w nieprzechowującej sekretów sali. Do tych tajemniczych drzwiczek również dorobiliśmy kluczyk... Dwa razem, to taniej kosztuje... prawda?... Jesteśmy... światło....
Wchodziliśmy do sporej podłużnej sali, o wysoko umieszczonych oknach, przesłoniętych szczelnie okiennicami. Cały lokal jawnie świadczył, iż niedawno został przerobiony ze strychu. Nie tak świetnie zakonspirowany, jak porzedni w Konstancinie, tem niemniej wcale nieźle zatajał ewentualny pobyt liczniejszego grona. Niepowołany domyśleć się nie mógł, że opuszczona góra, nad składem desek, jest zamieszkałą ubikacją.
Sala umeblowana była skąpo. Długi ciężki stół pośrodku, pod ścianami ciągnęły się szeregi krzeseł. W głębi spory dębowy kredens, z poustawianym naczyniem. Ściany biało malowane, nie zawieszone obrazami. Pośrodku kryształowy elektryczny żyrandol. Słowem, przeciętna i banalna, raczej skromna, jadalnia, na jaką pozwolić sobie może handlarz drzewny.
Na wprost wejściowych, w końcu długiej komnaty, znajdowały się drugie mocne, okute drzwi. Zam-