z powodu jakichś niedokładności pieniężnych, w których totalizator odegrał niemałą rolę. Później staczał się coraz niżej. Teraz kręcił się wciąż wśród trenerów i żokiejów, w poszukiwaniu „kombinacji“, mogącej postawić go na nogi. Mówiono o nim, że pośredniczy między bookmacherami a żokiejami w różnych niewyraźnych sprawkach i w ten sposób zdobywa środki utrzymania. Czepiał się, kogo mógł, między innymi i Grota, choć ten unikał go starannie.
— Cóż „Magnus“? Wygra? — zaseplenił, nie zwracając na to uwagi, że Grot traktuje go więcej niż ozięble. — Myślę, że wygra?...
— Bo ja wiem! — odparł ten niechętnie.
— Ucieszy się pański hrabia i może się trochę podreperuje, choć mu i tak nie na długo wystarczy...
Grot nie odparł ani słowa. Właścicielem stajni, w której pracował, jako żokej i trener jednocześnie, był hrabia Hubert Switomirski, wielki hulaka i utracjusz poufale zwany przez przyjaciół „Hubą“. Nie raz do uszu Grota dochodziły słuchy, że chlebodawca jest bardzo w swych interesach zachwiany i że przegrywa u bookmacherów i w karty sumy ogromne. Do tych to właśnie spraw uczynił Maliński aluzję. Grot jednak nie pragnął wdawać się w drażliwą rozmowę.
— Pan wchodzi do „Niespodzianki“? Za chwilę i ja się tam znajdę — dalej gadał Maliński, nie zrażony milczeniem żokieja. — Tylko przedtem muszę parę złociszów pochwycić... Mają mi oddać... A w „Niespodziance“, to się do pana przysiądę...
— Hm... — mruknął Grot niewyraźnie, poczem odwróciwszy się od natręta plecami, wszedł do niskiej i zadymionej salki.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.
8