mirski!... Muszę otworzyć... Widział światło, może słyszał krzyki... Jak wytłumaczę twoją obecność, jak się wykręcę...
— Switomirski? — powtórzył obojętnie żokiej.
— Bez wątpienia! Uciekaj przez kuchnię...
— Przez kuchnię? Ani mi się śni!...
— Zwarjowałeś? Chcesz, żeby cię tu zastał?...
— Tak! Wyznam mu całą prawdę!!
— Ty... jemu... powiesz?
Dzwonki stawały się coraz gwałtowniejsze. Służąca oczekiwała na progu saloniku znaku swej pani, czy ma otworzyć, czy też wstrzymać się jeszcze chwilę.
— Nie tylko powiem, ale sam nawet otworzę! — odparł Grot, powziąwszy postanowienie. — Bo widzę, że panienka niema ochoty tego uczynić! Niechaj natychmiast się dowie...
Lekko usunął z swej drogi pokojówkę i zbliżył do drzwi. Irma, wsparta o ścianę, stała nieruchomo, z rozszerzonemi z przestrachu oczami, rzekłbyś zamieniona w kamienny posąg.
Grot uchylił drzwi i cofnął się ze zdziwienia. Ujrzał przed sobą Uszyckiego.
— Ach... pan!!... — mruknął, wpuszczając nieoczekiwanego gościa do wewnątrz.
Uszycki wydawał się niemniej zdziwiony, niźli żokiej.
Wszedł do saloniku, popatrzał na Irmę, jakby zapytując wzrokiem, co to wszystko ma oznaczać, gdyż zmieszanie, malujące się na twarzach zarówno artystki, jakoteż Grota i służącej, było aż nadto widoczne. Udawał również, że zdumiewa go niepomiernie niespodziewana obecność żokieja, a twarz barona przybierała coraz bardziej dumny i pogardliwy wyraz.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.
98