mieszkaniu pani Moreny, a nasza rozmowa nosiła głośny nieco charakter.
— Wstęp wcale dobry... — ale o cóż chodzi?
— Oszalał! — zawołała Irma.
— Jak pan baron wie, „Magnus“ dzisiaj przegrał! — mówił dalej Grot, nie zwróciwszy w podnieceniu na ironiczny wykrzyknik Uszyckiego uwagi. — Przegrał i wnet poczęto przypuszczać, iż zaszło coś niezwykłego, że zatruto konia... Lekarz weterynarji wyraził pogląd, iż zapewne przed wyścigiem ktoś zastrzyknął „Magnusowi“ jakiś osłabiający narkotyk, morfinę lub opjum...
— Hm...
— Odnalazłem nawet ślad lekkiego ukłucia na szyi... Do konia przed wyścigiem nikt się nie zbliżał prócz hrabiego, mnie, chłopca Błaszczyka... i tej pani...
— Więc?
— Błaszczyk jest bezwzględnie niewinny... Hrabia, ani ja nie zatruliśmy konia, tedy...
— Kogóż pan oskarża?
Grot wskazał w kierunku Irmy.
— Panią!
Twardo uderzył oczami w kochankę. Sądził, że po podobnym zarzucie baron ożywi się i okaże większe zaciekawienie. Zamierzony skutek nie nastąpił. Uszycki wyjął monokl z lewego oka, przetarł go starannie, poczem wsadził z powrotem i rzekłbyś, zamieniwszy z artystką porozumiewawcze spojrzenie, powtórzył:
— Panią?
— Tak!
— A na czem pan buduje swoje oskarżenie, panie Grot?
— Pani Morena dotknęła konia.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.
100