Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

dził się chętnie Maliński — Nie na długo? Doskonale!... Ja również jestem o jedenastej zajęty...
Rychło znaleśli się w jednej z mniejszych restauracyjek. Zająwszy miejsce w ostatnim, pustym pokoju i obstalowawszy nieodzowne trunki i zakąski, czas jakiś siedzieli milcząc, jakby żaden z nich pierwszy nie chciał rozpocząć rozmowy.
Wreszcie odezwał się Grot.
— Tak pan pragnął ze mną pogawędzić, a teraz nic pan nie mówi?
— Ot, obserwuję....
— Co pan obserwuje?
— Ale wzięło pana, panie Grot!...
Wzruszył ramionami.
— Cóż mnie „wziąść“ miało?
— Ano ostatnie wypadki...
— Pewnie, że wzięły — odparł, mając na myśli tragiczną śmierć chlebodawcy, z którym dziś bardziej niż kiedykolwiek wyczuwał duchowe pokrewieństwo — tylko... Chciałem się pana o coś zapytać.... Ale napijmy się przedtem...
Jeśli zeszłym razem Grot, pragnąc upoić Malińskiego, podlewał mu gorliwie, toż samo jął czynić i obecnie. Tylko zeszłym razem dolewał, sam starając się nie wychylać kolejek. Teraz pił jeden kieliszek za drugim, zważając na to mało, czy towarzyszy mu kompan. Ten obserwował niezwykłe zachowanie się żokeja z pod oka, uśmiechnięty nieco ironicznie.
— Otóż chciałem się zapytać... — podjął Grot przerwane zdanie — czy pamięta pan naszą ostatnią rozmowę?...
— Coś tam!... Niewiele!... Likier był mocny...
— Parokrotnie robił pan różne aluzje... Że nie umiem w życiu postępować... Że nie umiem pomyśleć

128