jać w bawełnę, kiedy siedzę w wyścigowych „kombinacjach“ i na „kancie“ forsę załapię — to wie pan co robię? W ten sposób zdobyte pieniądze gdzieindziej przegrywam... To szatan, to demon, ta żyłka do gry! Ot, dziś też mam parę secin... Skąd? Mniejsza z tem! Zaraz pójdę do potajemnego klubiku na baka.. Przeklęte usposobienie Jeśli tylko wiem, że gdzieś grają, nie wytrzymam i polecę. Polecę i dopóty się nie uspokoję, dopóki nie pozostanę bez grosza.
— Czemuż pan tak postępuje, skoro wie, iż to szaleństwo?
— Żądza emocji i chciwość! — odparł Maliński. — Chciwość przedewszystkiem! Człowiek ma dwie, trzy setki... a pragnie zdobyć tysiące...
— To w tym klubiku, do którego pan idzie, aż tyle wygrać można?
— Ho!.. ho!.. Niechaj tylko karta pójdzie!.. Przychodzą tam bogate żydki, kupcy... Powiadam panu, portfele mają wypchane dolarami... Niech pójdzie... Kilkadziesiąt tysiący murowane.. Ja to nie mam gliku, ale ostatnim razem Frumkin...
Tu Maliński rozpoczął historję o niezwykłem karcianem powodzeniu jakiegoś Frumkina. Ale nie ta historja zainteresowała Grota. Z twarzy żokieja raptem znikł wyraz przygnębienia, spowodowany nieokreślonemi i mglistemi rewelacjami Malińskiego. „Demon wyścigów“ ustąpił na plan dalszy. Powziął nieoczekiwane postanowienie. Postanowienie tak sprzeczne z dotychczasowemi jego przyzwyczajeniami, że aż uśmiechnął się w duchu. Czemużby samemu nie zagrać? W razie niepowodzenia?... Na jedno wyjdzie... Bo to co zamierzył, spełnić może również dobrze teraz wieczorem, jak
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.
132