Pożal się Boże! Bieda! Bieda, nędza... Żokiej uczciwie nawet na wódkę nie zarobi... Jak sam o sobie nie pamięta, to o nim nikt nie pamięta...
— Panie Maliński! Dokąd to wszystko zmierza?
— At nic! Że pan wiecznie frajerem będzie, panie Grot!
Roześmiał się głośno.
— Upił się pan! — zawołał Grot z gniewem — i nie wie co plecie... Pora iść spać... Odchodzę...
Spojrzał na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Kiwnąwszy głową Malińskiemu i rzuciwszy parę srebrnych monet na stolik, pośpiesznie wyszedł z „Niespodzianki“. Z zadowoleniem wciągnął w piersi ciepłe, majowe powietrze. Doprawdy sprawa poczynała być coraz ciekawsza. Tu „demon“, tam Maliński. A może Maliński miał za zadanie przygotować grunt?
Jedno zaniepokoiło go tylko. Wiadomość o nowych szaleństwach hrabiego Huberta. Bo i Grot, choć nie dawał tego poznać po sobie, obawiał się katastrofy. Syn trenera, odebrawszy wychowanie staranne, choć ojciec pragnął, aby po ukończeniu szkoły, wstąpił na wyższą uczelnię i obrał zawód „inteligencki“, wbrew woli rodzica poświęcił się całkowicie koniom, bo wśród nich wyrosły, życia nie wyobrażał sobie bez koni. Jeżdżąc tu i owdzie, wreszcie znalazł miejsce u Switomirskiego i ze swym chlebodawcą rozumieli się znakomicie, gdyż hrabia do zarządu stajnią nie wtrącał się wcale. Marzeniem Grota było dojść do małej własnej stajenki, lecz to pozostawało tylko marzeniem... A teraz.... Niechaj zgra się ostatecznie Switomirski i zmuszony będzie sprzedać konie... Kto inny dosiądzie „Magnusa“...
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.
12