Grot tymczasem wsunął rękę do bocznej kieszeni. Ma w niej trochę drobnych, wystarczą na dozorcę. Później natrafił na coś zimnego. Acha, browning! Wszystko w porządku... Skoro do niego dojdzie bank, postawi resztę pieniędzy i niechaj raz już wszystko się skończy...
— Pańska kolej, panie Grot...
Sąsiad uprzejmie przysunął doń maszynkę do rozdawania kart.
— Dwieście złotych w banku! — wyrwało mu się mimowolnie.
— Ho! ho!... Chce się odbić... — zażartował któryś z obecnych.
Grot nie odparł ani słówkiem. Rzucił na środek stołu pieniądze i począł rozdawać karty. Pierwsze trzy uderzenia wygrał i aczkolwiek stanowiło to już znaczniejszą sumkę, bo tysiąc sześćset złotych, dotychczasowe powodzenie nie uczyniło na nim wrażenia. Zejść z tysiąca sześciuset złotych i próbować odegrać się mniejszemi stawkami? Jaki cel? Raz niech się rozstrzygnie w prawo, albo w lewo. Parokrotnie przedtem przeciągał już Grot trzy karty, wychodząc co prawda z sum znacznie mniejszych, spadał jednak przy czwartej. Tym czwartym graczem, zabijającym mu stale banki, był dyrektor Bejzeman, który nawet żartował, iż inni składają się na to, by większa się stała jego wygrana.
I teraz zapytał, pewny zwycięstwa.
— Daje pan? Tysiąc sześćset?... Wcale ładna sumka...
— A jabym nie dał na pańskiem miejscu, panie Grot! — zauważył któryś z obecnych. — Dy-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.
139