Tina Świtomirska przez całą noc prawie nie zmrużyła oczu. Wczoraj już, po paru telefonicznych rozmowach, ze znajomymi, pojęła, że wszelkie próby zdobycia w tak krótkim czasie znacznej sumy są daremne i że „Magnusa“ uratować nie zdoła. Zazwyczaj energiczną pannę ogarnęło zniechęcenie wielkie. Niechaj się dzieje, co chce... ona nic nie poradzi! I aczkolwiek do wielu ciosów losu i przykrości w ostatnich dniach przywykła, ten bodaj od czasu śmierci brata, dotknął ją najboleśniej. Uderzał nie tyle w stronę materjalną, co w podraźnioną miłość własną. Stracić konia, który zapewne wygra „Derby“! Oddać go w ręce pokątnego lichwiarza Lisika!... Być wystawioną na pośmiewisko, lub nieszczere słowa pociechy otoczenia... Cierpiała podwójnie... Za siebie i Grota... Bo zdobywszy się na hart ducha w obecności żokieja, niemniej czuła się złamana od niego. Och, niema poświęcenia, do jakiegoby nie była zdolna, byle uratować „Magnusa“...
Zaledwie wybiła godzina wpół do dziesiątej ra-