Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

Zamyślony szedł ulicą Belwederską. Nagle tuż koło niego wyrosła jakaś postać.
— Proszę skręcić w boczną uliczkę! — posłyszał szept.
Grot nie bał się nikogo i niczego. Raz zdecydowawszy się na przygodę, postanowił zaryzykować do końca. Skręcił istotnie w ślad za nieznajomym w małą ciemną uliczkę, ciągnącą się od ulicy Belwederskiej i przystanął. Nieznajomy, który go wyprzedził, zbliżył się teraz. Zauważył, iż jest to mężczyzna średniego wzrostu, szczupły, nieco przygarbiony. Miał podniesiony kołnierz od marynarki, głęboko nasuniętą na czoło sportową czapkę i duże amerykańskie okulary. Twarzy nie mógł rozróżnić, lecz na pierwszy rzut oka, nieznajomy sprawiał tak niepozorne wrażenie, iż ze śmiechem zapytał:
— To pan jest tym „demonem“?
— Przybywam w jego imieniu!
— A któż to jest ten „demon“?
— Rychło pan się nie dowie!
— Sądzę, że prędzej niż się spodziewasz, przyjacielu — zawołał — bo wielka bierze mnie chętka pochwycić się za kołnierz i zaprowadzić do najbliższego policjanta!
— Nie radziłbym tego uczynić! — odrzekł tamten, wykonywując jakiś nieokreślony ruch ręką.
W mroku błysnęła lufa browninga. Grot poznał, iż z daleko poważniejszym ma do czynienia przeciwnikiem, niźli sądził z początku.
— Więc o cóż chodzi? — rzucił.
— „Magnus“ ma jutro przegrać!
— Tylko tyle! No, to skromne żądanie! A jeśli się nie zgodzę?
— Zastosujemy represje:...
— Wolno wiedzieć jakie?

13