Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

dawał za wygraną Uszycki. — Odmowa ta jest dla mnie niepojęta...
— Bo... kiedy.. — o mało nie wyrwało się hrabiance — kiedy nie chcę nic zawdzięczać człowiekowi, do którego nie mam przekonania!...
— Woli pani pozostać bez konia?
— Przebolałam...
Uszycki przeszedł się parę razy nerwowo po pokoju. Doprawdy, podobna odmowa i upór spadły nań, niczem grom z jasnego nieba i krzyżowały wszystkie plany. Sądził, że Świtomirska ucieszy się niepomiernie i przyjmie pożyczkę, zanim pojawi się Lisik. Pragnął bowiem z pewnych względów uniknąć spotkania z lichwiarzem. Tymczasem...
— Panno Tino! — począł ponownie tłumaczyć — To co pani robi jest dzieciństwem!... Przez źle pojętą miłość własną czyni pani sobie wielką krzywdę... A może plotek narobił Grot? Wiem, lubi intrygi... Po mojem dzisiejszem wystąpieniu, powinnaby pani mniej nieco mu wierzyć, a powziąść większe zaufanie do mnie...
Długo przekonywałby jeszcze baron Switomirską, która w milczeniu, jakby wahając się z opuszczoną głową, słuchała jego słów, gdyby w tejże chwili wielki ścienny zegar nie począł wybijać godziny dziesiątej, a z ostatniem uderzeniem, znów w progu nie stanął kamerdyner.
— Pan Lisik...
Na dźwięk nazwiska lichwiarza Uszycki zmieszał się widocznie.
— Ostatni moment, panno Tino! — zawołał — Nie pragnę, aby ten osobnik widział mnie u pani... Proszę wziąść pieniądze — sięgnął do kieszeni — Oto dwadzieścia dwa tysiące... Pani zapłaci, ja pójdę do pokoju obok.

150