Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

Ten jednak, skłoniwszy się na powitanie hrabiance głęboko, bynajmniej swem zachowaniem nie zdradzał, by miał się znajdować w przygnębionym stanie ducha. Lekki uśmiech raczej wykwitał na jego twarzy.
— Istotnie nie zaprosiła mnie pani... Jednak, ośmieliłem się... Mam coś ważnego do powiedzenia...
Uszycki burknął niewyraźnie i jął się powoli cofać ku drzwiom. To samo chętnie uczyniłby i Lisik, gdyby wypadało. Obu gwałtowność Grota była znana. Lichwiarz jednak czując prawo za sobą, postanowił wystąpić ostro, gdyż nie miał czego się lękać.
— Pan zarządzający stajnią? — udał, iż teraz dopiero poznaje żokieja. Chce pan coś nadmienić? Słucham... Zresztą dobrze się składa, że pan nadszedł... Właśnie jadę po „Magnusa“ i mniemam, że go pan wyda bez przeszkód?... Koń chyba zdrów?...
— Jaknajzdrowszy!... Ale „Magnusa“ nie wydam!...
— Dlaczego?...
— Bo nie wydam!...
— Słyszy pani, panno hrabianko? — zaperzył się Lisik.
Switomirska czyniła rozpaczliwe znaki, lecz żokiej udawał, iż ich nie spostrzega.
— Nie wydam! — powtórzył i roześmiał się głośno.
Tego Lisikowi było zawiele.
— Panno hrabianko! — krzyknął — Proszę o interwencje. Inaczej zwrócę się do władz!
— Pan Grot żartuje... — poczęła.
— Wcale nie żartuję! — zaprzeczył żokiej —

153