czął trząść.. Gadaj, kto jest demonem?... Żeby nie Switomirska byłoby mi wcale gorąco... Ale, na szczęście, kazała puścić... Ten Grot to straszny drań, nie boi się nikogo...
Poprzeczna zmarszczka zarysowała się na czole nieznajomego.
— Za słabiście na Grota!... Ja teraz z nim zagram...
Tłumiona wściekłość zadźwięczała w głosie. Lecz Lisik jeszcze miał niemiłe wieści do zakomunikowania.
— Strzeż się „barona!“ — rzekł — Chciał coś wykombinować na własną rękę! Był tam razem ze mną, a raczej przyszedł wcześniej i proponował Switomirskiej pożyczkę na wykupienie „Magnusa“...
— Co? Uszycki? Zachciało mu się prowadzić podwójną grę?
— Najwidoczniej...
— Pożałuje... Krótko się z nim rozprawię... Raz już próbował i się sparzył, próbuje powtórnie... Łajdak... Galicyjski kanciarz...
— Tak — odparł sentencjonalnie Lisik — Ci galicyjscy kanciarze, tem różnią się od warszawiaków, że sami chcieliby wszystko capnąć, a nikomu nic nie dać powąchać!... My to choć dajemy zarobić...
Lecz towarzysz należycie nie ocenił tej filozoficznej sentencji. Chodził wszerz i wzdłuż małego pokoiku, wciąż puszczając wielkie kłęby dymu z cygara.
Nagle przystanął przed stołem i uderzył weń z taką siłą, że aż zadźwięczały szyby w oknach.
— Skończę z Grotem! — zawołał — Na dłoni mi włosy wyrosną, jak „Magnus“ wygra „Derby“!!! Wiem, co zrobię...
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.
159