Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

się nawet krótki artykulik, zawierający wcale przejrzyste aluzje. Zrozumieć z nich można było, aczkolwiek nie podane zostały nazwiska, iż dokoła „Magnusa“ toczyła się jakaś walka, dzięki której życia się pozbawił hrabia Hubert i że koń o mały włos nie zmienił właściciela. Dalej nadmieniano, iż pozostał on w ręku spodkobierczyni — a tylko ze względu na żałobę rodzinną biega w barwach Grota, który nie omieszka na nim odnieść zwycięstwa. Artykulik kończył się paru komplementami pod adresem żokieja, znanego powszechnie nie tylko ze znakomitej jazdy, ale i nieprzeciętnej uczciwości.
— Nie zawiedziecie się na mnie! — mruknął, zaczerwieniwszy się z zadowolenia.
Wstał, zapłacił i opuścił kawiarenkę. Była godzina wpół do dziewiątej i długo stukał do stajni, parokrotnie głośno wymieniając swe nazwisko, zanim otworzył Błaszczyk.
— Spałeś już? — zagadnął, spoglądając na stojącego w bieliźnie chłopaka.
— Tak, proszę pana...
— Nikt się nie dobijał?
— Nie...
Grot zadał to ostatnie pytanie raczej dla zaspokojenia sumienia własnego. Zbyt wczesna jeszcze była godzina, aby miało grozić niebezpieczeństwo... Zresztą...
Zajrzał do boksu „Magnusa“. Koń leżał wygodnie wyciągnięty na słomie. Tuż przed drzwiami boksu znajdowało się posłanie Błaszczyka.
— Kładź się z powrotem spać! — rozkazał, — Jesteśmy obaj, to dobrze będziemy uważać... Ale wiesz, co mi po namyśle przychodzi do głowy...
— Słucham, pana!

171