Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle wielki gniew na samego siebie ogarnął Grota. Wiecznie będzie nieskończonym osłem. Niby małe dziecko dał się wywabić ze stajni, a wszak otrzymał ostrzeżenie, iż pod żadnym pozorem nie ma jej opuszczać. Głos Switomirskiej! Ależ to nie mogła być panna Tina. Uległ złudzeniu. Napastnicy wiedzieli doskonale, jaką zarzucić nań przynętę. Postąpił zbyt naiwnie. Switomirska przybywa o północy? W podobną zasadzkę nie wpadłby nikt nieco roztropniejszy.
— Dureń... dureń... dureń...
Jaki cel miało porwanie? Usunąć Grota czasowo, znów „zatruć“, lub uprowadzić „Magnusa“? Bo z ludźmi podobnego pokroju wszystko możliwe. Błaszczyk? Dali sobie z nim radę, dadzą i z Błaszczykiem. Chłopak zasnął głęboko, licząc na to, że on czuwa...
— Psiakrew!...
A może nie zdążyli uczynić koniowi krzywdy? Pragną przetrzymać Grota, aby nie mógł dosiadać „Magnusa“ w „Derby“ i ogier pozostał bez jeźdzca? Upozorują sprytnie jego nieobecność i Switomirska spostrzeże się, że zaszło coś niezwykłego i pocznie go szukać, gdy będzie zapóźno...
— Aj, do djabła...
Gdzie właściwie się znajduje? Co chcą z nim zrobić?
Raptem Grot, ze zwykłą sobie szybką decyzją porwał się z posłania. Stanąwszy na nogi, zachwiał się nieco. Członkami poruszał z trudem, w głowie czuł pewną ociężałość. — najważniejsze jednak — był nieskrępowany, więc względnie wolny. Gorączkowo przetrząsał kieszenie. Pamiętał doskonale, że przed wyjściem ze stajni w jednej z nich znajdował się browning. Daremnie szukał. Dobrze

177