Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

Zbliżył się i pochylił nad nią. Niemożebne! Nową zapalił zapałkę — i jeszcze nie wierzył: Nie mogło być jednak najlżejszej wątpliwości.
— Uszycki!
Uszycki związany. Uszycki niczem tobół leżący na podłodze. Więzień, jak i on. Ten sam Uszycki, którego za najzaciętszego wroga i wspólnika „demona wyścigów“ poczytywał?
— Kto pana tak urządził? — szepnął.
Zapytanie pozostało bez odpowiedzi.
— To ja, Grot! Czy pan słyszy, co mówię?
Znów cisza.
Pochylił się nad leżącym i jął go lekko obmacywać. Twarz barona była zimna, leżał sztywno, nieruchomo, pierś jednak falowała nieco.
— Żyje! Uśpiono go narkotykiem? Zemdlał? A może udaje?
Grot postanowił, zanim bliżej zajmie się baronem — do końca zbadać sytuację. Nie pora teraz na rozwiązywanie zagadek, należy przódy pomyśleć o sobie. Jeśli nie grozi niebezpieczeństwo i dom jest pusty — później powróci i Uszyckiego uwolni.
Podążył zkolei do następnych drzwi. I te były niezamknięte. Ale kiedy je uchylił — przystanął w niepewności na progu. Z sąsiedniego pokoju przebi jało światło. Przebijało przez szparę nieco uchy lonych drzwi.
— Co robić?
Tam więc czai się wróg? „Demon wyścigów“! Ilu może być napastników? Jak sobie z niemi poradzić?
Cisza. Czyż niema nikogo?
Skradając się, jak kot, począł się zbliżać.

179