Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

przy Grocie. Szybko zrzuciła z jego twarzy, nasyconą narkotykiem chustkę.
Spoczywał nieruchomo, był ziemisto blady, oczy miał zamknięte, oddychał nierówno i jakby z trudem. Parę siniaków i ranek na twarzy, świadczyło o ostatniej walce ze Smithem.
— Janek...
Nie poruszył się, nie otworzył oczu.
— Jasiu!... — szepnęła głośniej, potrząsając go za ramię.
Daremny trud! Mimo parokrotnych wysiłków nie powracał do przytomności, zamieniony w kłodę drzewa.
Zrozumiała! Dobrych kilka godzin upłynie, zanim przejdzie odrętwienie i zdoła się z nim dogadać... Nie posiada soli trzeźwiących, ani przeciwważnika na narkotyk — musi zaczekać.
Powoli powracała na poprzednie miejsce. Po drodze, choć niezbyt lubiła Uszyckiego, podłożyła poduszkę pod głowę, gdyż rzucono „barona“ wprost na podłogę i rozwiązała mu ręce... I jego wypadnie uratować...
Znalazłszy się w gabineciku i pozostawiwszy wszystkie drzwi od tamtych pokojów otwarte, aby posłyszeć, gdy który z uwięzionych pocznie dawać oznaki życia — przysunęła fotel do drzwi, prowadzących do sionki, zajmując w nim miejsce.
Tak będzie najlepiej. Śmiało i ona obecnie wypocząć może. Już trzecia rano. Dużo sił potrzeba do walki. Tamci zaś ludzie, pozostawieni przez brata w kuchni, nie prędko również się zbudzą, a gdyby nawet się zbudzili wcześniej, to niespostrzeżenie

197