roku trwającej znajomości ze Świtomirskim, zdążyła wyciągnąć z niego sumy znaczne. Dopiero od pewnego czasu poczynało wszystko się psuć. Majątek hrabiego w lubelskiem był tak obciążony, że długi przerastały wartość, o kredycie ani marzenia, bo najwięksi nawet ryzykanci dyskonterzy, na wspomnienie o wekslach Huby, jeno pogardliwie wzruszali ramionami...
— Więc? — rzekła, przystając przed Świtomirskim i uderzając niecierpliwie o podłogę końcem pantofelka, zdobiącego najładniejszą nóżkę w stolicy. — Zgrałeś się wczoraj, przegrałeś pieniądze, które dla mnie były przeznaczone. Któż moje rachunki zapłaci? Muszę mieć dziś jeszcze te parę tysięcy.
Świtomirski skrzywił się lekko. Liczył lat trzydzieści kilka, był wzrostu więcej, niźli wysokiego i mógł uchodzić za wcale przystojnego mężczyznę, gdyby nie wyraz jakiejś tępej apatji, który na stałe osiadł na jego twarzy. Mówił powoli, flegmatycznie i kiedy się z nim rozmawiało — odnosiło się wrażenie, iż nic na świecie go nie obchodzi i nic z równowagi wyprowadzić nie jest w stanie. Tymczasem pod tą pokrywką chłodu krył się szereg namiętności, z których zamiłowanie do kobiet i szampana były jeszcze najmniejsze. Huba graczem był przedewszystkiem. Ale to graczem takim, że aby zdobyć pieniądze na grę, potrafił posunąć się do najbardziej nieobliczalnych postępków, nie zastanawiając się nigdy, jakie te postępki pociągną za sobą skutki. Dobroduszny z natury, grywał przeważnie w niewyraźnych towarzystwach, stanowiąc łakomy żer dla różnych niebieskich ptaków i z „partyjek“ stale wychodził bez grosza. Podobny charakter
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.
18