Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

łaby może kęska, wciąż myśląc o spoczywających obok zwłokach — teraz musiała zaznaczyć, że to ją nic nie wzrusza i nic nie obchodzi.
Początek uczty upłynął ospale, jak było do przewidzenia. Towarzysze, zaszczyceni obecnością siostry szefa — pięknej i eleganckiej damy — zachowywali się z możliwą dystynkcją. Oznaczało to, iż odzywali się rzadko, pałaszując natomiast gwałtownie przekąski. Również nie gardzili trunkiem, lecz zgodnie z przypuszczeniami Irmy, nawet druga butelka alembiku nie podziałała w dostatecznej mierze na ich, przesycone alkoholem organizmy, a po piwie nie pozostało rychło ani śladu. Zlekka tylko zaczerwieniły się twarze, lecz rozmowa nie stała się żywsza...
Irma, od czasu do czasu, wychylała kieliszek, chcąc własnym przykładem służyć zachętą, a gdy po upływie godziny, druga butelka świeciła pustką — rzekła, powstając z miejsca.
— Przyniosę teraz coś, z czego będziecie zadowoleni!
— No... no — błysnął zepsutemi, żółtemi zębami w uśmiechu „Malowany“ — ciekawiśmy...
— Whisky... Trochę tam tego jest w gabineciku...
Spojrzeli na siebie, jakby porozumiewając się wzrokiem.
— Właściwie — zauważył rudy — szef zakazał... Powiedział... dwie butelki i szlus!... Bo tak, to jeszcze się popijem...
— Jeśli się w głowie zakręci, — zawołała wesoło — najwyżej się prześpimy! Do wieczora daleko.... Trzecia dopiero... A pilnować niema kogo...

209