Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

Lufa skierowała się prosto w czoło Grota.
— Oszukali... Udawali pijanych! — wydarł się okrzyk pełny rozpaczy z piersi Irmy — Ale...
Rzuciła się naprzód, pragnąc podbić groźną broń. Do niej „Malowany“ nie ośmieli się wystrzelić...
W tejże chwili jednak zabrzmiał głośny huk, biały dymek zamigotał przed oczami Irmy i z jękiem osunęła się na podgłogę... Z piersi spływała cienką strugą krew....
— Masz suko!... A teraz za niego!... Brać żywcem drania! Nie robić szumu!...
Grot wiedział, że chodzi tu o śmierć, lub życie. Jak zwierzę osaczone w knieji, jął się bronić... Bił, kopał, uderzał trzymanym w ręku browningiem... W pewnym momencie zauważył, iż udało mu dosięgnąć niższego z napastników — i że rudy pod wpływem ciosu zatacza się na ścianę... Ale jednocześnie jakieś żylaste, żelazne, muskularne ręce, pochwyciły od tyłu Grota, uniemożliwiając dalszy opór.
Jeszcze chwila szarpania — i powalony leżał na podłodze.
— Ratunku! — wydarł mu się z piersi ostatni okrzyk — Ratunku!
— Zatknąć gębę...
Czarna, spocona, ogromna łapa wetknęła mu brudną szmatę do ust... Wołać już nie mógł, ale jeszcze widział. Pełne rozpaczy spojrzenie Grota padło na nieruchome, sztywniejące zwłoki Irmy...
Zrozumiał, że teraz nastąpił już koniec... i rychło wślad za nią podąży...





216