Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

Opuściła boks i wyszła ze stajni. Tam przystanęła w zadumie, nie wiedząc co dalej począć, ani gdzie się skierować. Do Dena dzwonić za wcześnie... W domu wytrzymać ciężko... Tu chyba chwilę zabawi.. Bliżej jest, jakby Grota...
Usiadła na znajdującej się przed stajnią ławeczce, myślami błądząc daleko...
Nagle spostrzegła, iż w jej kierunku zbliża się jakiś mężczyzna.
— Smith!..
Tak, w rzeczy samej był to żokiej Ciemniowskiego. Szedł, jak zwykle sztywny, flegmatyczny, z nieodstępnem w kącie ust cygarem. Czegóż mógł chcieć od niej?
— Panno hrabianko — rzekł, po angielsku, gdy stanął przed Świtomirską. — Wiem, że pani włada moją mową i dla tego, choć dotychczas nie miałem szczęścia jej znać osobiście, ośmieliłem się zbliżyć, aby wyrazić słowa serdecznego współczucia...
— O czem pan mówi? — odparła w tym samym języku
— O zniknięciu Grota!
— Już pan wie?
— O yes! Toć cały tor się trzęsie... Ma panna hrabianka wielką przykrość... W przeddzień „Derby“?... U nas, w Anglji, podobny wypadek byłby niemożliwy...
— Sądzę, że Grot do „Derby“ się odnajdzie...
— Daj Boże! Życzę z całego serca! Choć to mój najgroźniejszy współzawodnik, ale doprawdy byłoby mi przykro, gdyby nie uczestniczył w gonitwie.
— A jednak to prawdziwi dżentelmeni ci angli-

222