kryjówkę, dokąd zawleczono żokieja. Że go uwolni i cała sprawa zakończy się triumfem... A teraz należy czekać... Ile czasu?... Dzień, dwa, tydzień... Już nie o wygranie „Derby“ jej chodzi, aczkolwiek zwycięstwo konia przyniosłoby sumę znaczną... Ach, ten „Magnus“... Nie puści go jutro w gonitwie.
Miał rację Smith. Dzielny anglik. Gdybyż na naszym torze było więcej Smith‘ów, nie przytrafiłyby się podobne łajdactwa, jak porwanie Grota...
Podeszła do okna i przez nie machinalnie poczęła wyzierać.
A podczas, gdy dumy jej błądziły daleko i zgadywała może jaki los spotkał Grota, uspakajając sama siebie, iż nic złego mu się nie dzieje — ten o tejże porze walczył, tam w zamiejskiej willi, z dwoma drabami o życie. Walczył rozpaczliwie, by paść wreszcie, powalony, na podłogę i zrozumieć, że nastała jego ostatnia godzina...
Och, jak krzyknęłaby z przerażenia Tina, jeśliby dojrzała ten obraz na odległość...
Na jej szczęście — dojrzeć go nie mogła...
Nagle wyrwał Tinę z zamyślenia dzwonek u wejściowych drzwi.
Z niechęcią zerknęła w tym kierunku, rozmyślając jakiego to nudziarza licho przynosi. Nie pragnęła dziś żadnych wizyt, ani konwencjonalnych rozmów. To też gdy ukazał się kamerdyner, pierwszym jej odruchem było mu rzucić:
— Powiedz, że mnie w domu niema!
Służący miał zmięszaną minę.
— Sam odprawić chciałem, bo to jakiś taki niewyraźny jegomość... Ale ogromnie nastaje...
— Nazwisko?
— Maliński!
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.
226