Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan Lisik? — zagadnął hrabia, wyciągając na powitanie niedbale rękę.
— Tak... tak... Piotr Lisik, do usług! O wielki to dla mnie zaszczyt, wielka cześć, znaleźć się w obliczu potomka naszych znakomitych mężów, pana z panów...
Pochwycił rękę Świtomirskiego oburącz, ściskając ją niczem skarb drogocenny.
— Pan miał jakąś sprawę do mnie! — rzekł Huba, przerywając ten potok zachwytów i uwielbienia.
— Owszem... owszem, panie hrabio! Sądzę, zadowolony pan hrabia ze mnie będzie, bo ja posiadam prawdziwy kult dla arystokracji... Tylko...
Znów zerknął okiem na panią Irmę. Ta zrozumiała w lot, o co „kapitaliście“ chodzi. Podobni panowie przy swoich tranzakcjach nie lubią zbytecznych świadków.
— Pragnie pan, sam na sam pozostać z hrabią?
— Hm... bo ja wiem... Obawiałbym się podobnie poziomemi sprawami nudzić panią dobrodziejkę...
— Nie chcę przeszkadzać! — rzekła i skinąwszy lekko głową opuściła salonik, choć wielce była ciekawa jaki to „interes“ zaproponuje lichwiarz Hubie. Wszak nie mógł nie wiedzieć, że Huba jest prawie bankrutem...
Tymczasem Lisik, Zająwszy miejsce naprzeciw Świtomirskiego, począł w uniżony sposób przemawiać:
— Wiem, panie hrabio, iż znalazł się pan w ciężkiej... hm... że się tak wyrażę sytuacji materjalnej... Wszyscy drą ogromne procenty, o gotówkę coraz trudniej... Aż smutno pomyśleć, że się tak musi męczyć wnuk naszych hetmanów...

21