Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

Tina w milczeniu słuchała tego wstępu, który niezbyt jej wydawał się zrozumiały.
— Pana Grota widywałem dość rzadko. Ostatnio dopiero wybrał się ze mną do klubiku i wygrał znaczną sumkę.
— To pan go zaprowadził?
— Tak! Ale to niema nic do rzeczy... Powtarzam, pan Grot był człowiekiem bez zarzutu, a ja... — Maliński, znów z mozołem dobierał wyrazy. — Et, co tam kręcić. I tak nie zrobi panna hrabianka z tego użytku. Nie jest pani małem dzieckiem i wie, co na warszawskim torze się dzieje! Używano mnie do pośredniczenia pomiędzy kombinatorami a żokiejami w różnych machinacjach.
— Rozumiem! — potwierdziła, spoglądając na Malińskiego z pewną odrazą.
— Rozumie panna hrabianka, to nie będę dalej tłomaczył... Otóż jednego dnia przychodzi do mnie pewien znajomy — mniejsza o nazwisko i powiada, że „demon wyścigów“ chciałby mnie poznać.
— „Demon wyścigów“!
— Że dużo można zarobić pieniędzy. Mówi, że mnie zawiezie do niego, bo on z wspólnikami porozumiewa się tylko w jakimś domku za miastem. Pojechałem...
— Poznał pan „demona“? — gwałtownie zawołała Tina.
— Poznałem i nie poznałem... Bo w tej willi, dokąd mnie zawieźli, światła były przyciemnione, a on wydawał mi dyspozycje, zmienionym głosem, z drugiego pokoju przez ścianę... Nie wiem ani kto on jest, ani jak wygląda.
— Nadzwyczajne!...

228