Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

go podejrzenia, w stosunku do osoby siostry, widocznie były niesłuszne...
Wymachując niedbale spicrutą — na pozór, jak zawsze poważny i spokojny — oczekiwał sygnału, by siąść na konia do gonitwy.
„Derby“ ściągnęło nieprzebrane tłumy. Wszędzie widać było morze głów, niespokojny, falujący tłum, skąpany w gorących promieniach czerwcowego słońca. Lecz nawet ta słoneczna kąpiel nie ostudziła zapału graczów. Spoceni, roznamiętnieni, tłoczyli się przy kasach, lub dyskutowali gwałtownie, wyszukując „fuksów“ i „pewniaki“.
— Ułatwione dziś macie zadanie! — pomyślał — Skoro „Magnus“ nie idzie! Ale za moją „Ruth“ nie wiele zapłacą...
W głowie jął obliczać zarobek... Nawet przy najniższej wypłacie, suma, którą postawił na „Ruth jest tak znaczna, że ładne kilkadziesiąt tysięcy przyniesie... Szkoda, że nie udało się zrobić „kombinacji“ z „Magnusem“ — o ileż zysk byłby większy...
„Magnusa“ oczywiście na „paddocku“ niema. Nieobecnością również świeci Błaszczyk i ludzie ze stajni Switomirskiej. Pocóż mieli przyjść? Switomirska zdecydowała się usłuchać jego rady i wycofała konia. Znakomicie wszystko przewidział i genjalny był, prowadząc z nią wczoraj rozmowę. Siedzi obecnie i opłakuje Grota... Oj, nie rychło dowie się o jego losie... w gliniankach...
— Wygramy, mister Smith?
Drgnął. Tak zagłębił się w swoje rozważania, iż nawet nie spostrzegł, kiedy podszedł doń Ciemniowski.
— O, yes!

235