— Ile pan może pożyczyć... i jakie warunki? — uciął Świtomirski krótko, znudzony długim wstępem.
— Jedna moja ciotka, pozostawiła u mnie dwadzieścia tysięcy. Ja bez jej wiedzy... Dla pana hrabiego...
Dziwnym zbiegiem okoliczności każdy lichwiarz ma jakąś ciotkę, albo starą kuzynkę i jej kapitalik, a nie swój własny rzekomo oddaje, chcąc się tem lepiej zabezpieczyć. Hubie wszystko było jedno, od kogo dostanie pieniądze.
— Tylko dwadzieścia? — zapytał. — A nie można więcej?
— Niestety! — rozkrzyżował ręce pan Lisik. — Niestety, panie hrabio! To wszystko, czem służyć możemy! Sumkę tę nawet zabrałem ze sobą... Ale pan hrabia rozumie, nie moje pieniądze, pragnąłbym gwarancji...
— Mogę dać weksle, czeki... Posiadam w lubelskiem majątek...
— Tak... tak... panie hrabio! Ale weksle, czeki to dzisiaj... Trochę się obawiam... Majątek znów...
— Czyżby co wiedział? — przemknęło przez myśl Hubie. W takim razie pocóż się zgłaszał? Więc o cóż chodzi? — rzekł głośno.
— Gdyby tak zastaw....
— Ja panu mam dać zastaw? — zawołał Świtomirski, mocno rozczarowany — Jaki? Żadnych kosztowności ani biżuterji na podobną sumę nie posiadam...
— Ale pan hrabia ma konie!
— Konie pod zastaw?
Lisik skinął głową. Widząc, że hrabia go nie rozumie lub nie chce zrozumieć, począł tłumaczyć.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.
22