pchana banknotami koperta, którą wsunął obecnie za żokiejską kurtkę.
Wiedzieli, jak zagrać! Pieniądze albo pogróżki. Wiedzieli, jak wnieść rozterkę w duszę Grota. Lecz kim, do licha, jest ten „demon“? Jeśli teraz przegra, rychło z nim zawrze znajomość, bo „demon“ słowa dotrzyma i przyniesie resztę przyobiecanej sumy. Wszak zaznaczał ów wysłannik, że „kombinację“ na dalszą obliczono metę...
Znów wzrok Grota niespokojnie pobiegł dokoła, jakby w poszukiwaniu tajemniczych prześladowców. Popatrzył na roznamiętnione grupki graczy, później na trybunę członkowską.
— Et, z tych, to żaden chyba nie był „demonem“! Stał tam obecnie Świtomirski, rozmawiając z jednym z członków Monor-Konorskim, a sekretarz Towarzystwa Słodkoborski robił spokojnie notatki na programie. Dalej Ciemniewski coś bacznie obserwował przez lornetkę, a mały, o semickim wyglądzie i ruchach nerwowych, bankier Kuk, jak zwykle, skarżył się głośno do generała Iwikowa na swego żokieja Kasprzaka:
— Uj! Jak ten gałgan mi przegra na „Gromie“, to ja jemu głowę oberwę...
Zabrzmiał dzwonek.
Grot pochwycił siodło, zważył się szybko i pospieszył w stronę ogrodzenia, gdzie siodłano konie. Gdy tam już wchodził, poczuł, że ktoś lekko ociera się o niego.
— Proszę pamiętać, o tem, co wczoraj powiedziałem! — posłyszał cichy szept.
Choć Grot obejrzał się błyskawicznie, było już za późno. Ten, co rzucił ostrzeżenie, zdążył zmięszać się z tłumem.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.
33