— Psia krew! — wyrwało się Grotowi ciche przekleństwo. Pilnowano go dobrze! Zagryzł z gniewu wargi i podążył w stronę „Magnusa“, którego już spostrzegł zdaleka. Konia oprowadzał chłopak stajenny Błaszczyk.
— Wszystko w porządku? — zapytał, ot, aby cokolwiek rzec, niźli przez prawdziwą ciekawość, wiedział bowiem, że „Magnus“ znajduje się w jaknajlepszej „formie“.
— W porządku! — przytwierdził chłopak, pokazują w uśmiechu zęby. — Wygramy! — dodał z dumą. — Choć oni bardzo na „Ruth“ liczą...
Grot poklepał gniadego ogiera po szyi. Ten zwróciwszy łeb w stronę żokieja, spojrzał na niego wielkiemi, czarnemi, mądremi oczami. Zdawałoby się, że pragnie o coś zapytać.
— Szczęśliwszyś ty odemnie! — pomyślał. — Ciebie nie wciągną w kombinacje!... I nie wiesz, jaka to w pieniądzach leży pokusa...
Stojąc przy koniu spoglądał na współzawodników. Prócz „Magnusa“, uczestniczyło w wyścigu sześć koni. Z tych cztery nie liczyły się prawie i na nich Grot nie zwracał większej uwagi.
Natomiast badawczem spojrzeniem obrzucił „Groma“, a później swój wzrok przeniósł na „Ruth“. „Groma“ znał dobrze, śledził jego gonitwy i nie wydawał mu się on niebezpieczny. Ale „Ruth“? Klacz ta dotychczas zwyciężała stale. Jeszcze nie spotkała się z „Magnusem“ i — gdyby dziś wygrała, choć bardzo liczono na ogiera Świtomirskiego — nie sprawiłoby to wielkiej niespodzianki... W każdym razie niktby nie posądził o nieuczciwy wyścig.
I znów w mózgu Grota zaświdrowała dręcząca myśl — komu zależeć może na jego przegranej.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.
34