Grot zsiadł z konia, poklepał go po szyi, poczem przy pomocy chłopaka Błaszczyka zdjął siodło i udał się do wagi. Załatwiwszy te niezbędne po każdym wyścigu formalności — bowiem utrata wagi w gonitwie odbiera zwycięstwo — zwrócił się do sekretarza Towarzystwa Słodkoborskiego z prośbą:
— Chciałbym coś zameldować prezesowi... Czy mógłby mnie przyjąć?...
— Cóż się panu stało? — zadziwił się Słodkoborski. — Wygrał pan wspaniale wyścig i pragnie jeszcze o czemś meldować?... Czy była jaka nieprawidłowość w gonitwie?
— Nie... Ale mam pilną sprawę!
— Zaraz? Tak nagle?
— Wolałbym...
Po chwili prezes Towarzystwa, margrabia Małoleski, niemniej zdziwiony, niżli Słodkoborski, niespodziewaną prośbą żokieja, przyjął Grota w swoim gabinecie, mieszczącym się w trybunie członkowskiej.
— Chciał mnie pan widzieć? — począł.
Grot zaczerwienił się lekko.