chwilowo niechaj o całym incydencie nie wie nikt... Toby spłoszyło ptaszków... Ja... pan... i Świtomirski.
W tejże chwili Świtomirski wszedł do gabinetu. Znać było, iż cieszy go wielce zwycięstwo a zazwyczaj apatyczną twarz ożywiał weselszy wyraz. Toć o daleko poważniejsze rzeczy, niźli o zwykły wyścig, szła przed chwilą rozgrywka. Obecnie rozważał czy zwrócić Lisikowi natychmiast dług, czy też...
— A jest pan! — zawołał, ujrzawszy Grota — wszędzie pana szukam a pan tutaj... Chciałem podziękować...
— Podwójnie powinieneś być dumny z pana Grota! — zauważył prezes. — Nie tylko wyścig wygrał, ale nie dał się przekupić... Wiesz, ile mu ofiarowywano za „fałszywą“ jazdę na „Magnusie“? Dziesięć tysięcy! Tyle, ile wynosi nagroda...
Na Hubę spadło dziś tyle emocji, iż w pierwszej chwili nie mógł się dobrze zorjentować. Dopiero, gdy ujrzał kopertę z banknotami leżącą na stole, pojął o co chodziło, a wtedy wielka wdzięczność napełniła jego serce w stosunku do osoby żokieja.
— Pan to prawdziwy mój przyjaciel! — wymówił, ściskając mocno jego rękę.
— Resztę pan Grot ci wytłomaczy! — zakończył rozmowę margrabia. Miejcie się na baczności! Dokoła waszej stajni idzie jakaś wielka a niewyraźna gra.. A w razie nowych zakusów, proszę donieść o tem natychmiast...
Wślad za Świtomirskim, Grot opuścił gabinet prezesa. Znalazłszy się przed trybuną członkowską, już chciał skłoniwszy się lekko, udać się do pokoju przeznaczonego dla żokiejów, gdy wtem zauważył, że w ich kierunku zbliża się młoda i wytworna osóbka. Była to panna Tina Świtomirska, siostra Huby,
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.
44