Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

Na progu pokoju, przeznaczonego na ubieralnię dla jeźdźców napotkał Smitha. Anglik zdążył już zamienić strój żokiejski na zwykłe marynarkowe ubranie a w ustach trzymał nieodstępne cygaro.
— Very well! — uśmiechnął się, ujrzawszy Grota. — Dopsze pojechana wyścig...
Ten przynajmniej był dżentelmenem i winszował przeciwnikowi zwycięstwa. Grot również uśmiechnął się w odpowiedzi. Ponieważ jednak trudno im było się z sobą dogadać, bo Smith umiał jeno słów kilkanaście po polsku, a Grot nie władał angielskim — tu urwała się rozmowa i każdy z nich podążył w swoją stronę.
Znalazłszy się w garderobie, Grot nie przyjmując już dziś udziału w gonitwach, począł się pospiesznie przebierać. W pokoju znajdował się sam i swobodnie mógł poświęcić się swoim myślom.
Doprawdy, jak na jeden dzień wrażeń nie brakło. Wyścig „Magnusa“, tajemnicza szajka, rozmowa z hrabianką... I nagle, nie wiedzeć czemu, wspomnienie o chabrowych oczętach Tiny Świtomirskiej przypomniało mu, iż jeszcze go oczekuje jedna przygoda... List od nieznajomej wielbicielki. Śród różnorodnych emocji zapomniał o tem spotkaniu... Pójdzie tam, bo czemuż miałby nie pójść...
Grot sięgnął do kieszeni marynarki, chcąc raz jeszcze ów pachnący liścik przeczytać. Lecz go nie odnalazł w kieszeni. Zapewne zapomniał w domu. Natomiast palce jego natrafiły na jakiś inny papier. Ze zdziwieniem wyciągnął małą, pomiętą karteczkę, na której słów parę snać w pośpiechu, skreślono ołówkiem.
Przeczytał:
„Porachujemy się z panem, panie Grot!“

46