Nazajutrz, w południe, Świtomirski wybrał się do Ciemniowskiego. Eks-bookmacher, choć niby to przywitał Hubę serdecznie, znać było pokrywał niezadowolenie uśmiechem.
Podszedł do ogniotrwałej kasy i wyjąwszy z tamtąd duży plik banknotów, położył przed Hubą.
— Czterdzieści pięć tysięcy! — rzekł — Udało się wczoraj panu hrabiemu!
— Jakto udało się? — zadziwił się Świtomirski.
— Bardzo zwyczajnie! Smith przegapił wyścig! Sądził, że „Magnus“ już jest pobity na narożniku i minąwszy „Groma“, dostatecznie nie wysyłał „Ruth“....
— Tak pan sądzi?...
— Przekonany jestem! Zresztą spotkamy się jeszcze, panie hrabio...
Popatrzył wyzywająco na Świtomirskiego. Znać było, iż nie tyle mu żal straconych pieniędzy, co gra w nim podrażniona miłość własna. Ostatnie odezwanie się eks-bookmachera również podnieciło Hubę. Poczuł się dotknięty, że Ciemniowski nie przyznaje bezwględnego pierwszeństwa „Magnusowi“.