Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

kobieta, spoglądająca na wszystkich z lekceważeniem, przeniosła go nad innych, gotowa dlań popełniać szaleństwa... Gdy oprzytomniał jednak, zawstydził się swej słabości... Toć nieuczciwie postąpił względem Świtomirskiego i niedawno, tam w stajni, ani razu nie mógł mu spojrzeć prosto w oczy... Zresztą do czego prowadził podobny stosunek?...
Możliwie oględnie jął tłomaczyć:
— Kochana Irmo! Wdzięczny ci tylko być mogę... za twój... wczorajszy kaprys... i zapewniam, zachowam wszystko w największej tajemnicy....
— Kaprys? Tajemnica?
Zdziwiona spojrzała na Grota. Poczem przybliżywszy się, pochwyciła go za rękę i pociągnęła na otomanę. Tam siadła tuż przy nim i zaglądając mu filuternie w oczy, raz jeszcze zapytała:
— Jaki kaprys?
— Oczywiście... Powinniśmy zapomnieć...
— Dzieciaku! — jęła szybko mówić — czyż sądzisz naprawdę, że jestem jedną z tych rozhisteryzowanych warjatek, które gonią za awanturą, li tylko dla tego, iż im się spodobał przystojny żokiej?...
Grot bąknął coś niewyraźnie.
— Dawno pragnęłam cię poznać! — wyjaśniła — Nie wiedziałam, jak to uczynić... Zdecydowałam się napisać... Zbierałam o tobie trochę wiadomości... Wiem, żeś z gruntu prawy i szlachetny... Tylko takich ludzi cenię... Pozatem... tyś mój typ... Gdybyś zechciał... wczorajsza nasza przygoda przerodzić się może w głębsze uczucie...
Grotowi wyrwał się mimowolny okrzyk:
— A Świtomirski?
— Cóż Świtomirski? — odrzekła, skrzywiwszy się lekko — lada dzień się z nim rozejdę... Związek

56