Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

Zgodził się. Wypije parę kieliszków likieru, to go uspokoi.
Teraz dopiero zauważył, że Maliński jest czysto ogolony, ma nowe ubranie i kończy sutą wieczerzę.
— Ho! ho! — uśmiechnął się — zaczyna się dobrze powodzić? Wygraliśmy?
— Ot, tak... trochę!... — mruknął wymijająco Maliński — A właściwie, to nie... Inne kombinacje!... Z gry się nikt nie dorobi!... Wczoraj grałem na „Ruth“ przeciwko panu, przegrałem, ale nie mam pretensji... Pan stale będzie miał guzik w kieszeni, panie Grot... Co tam gadać! Napijmy się lepiej...
Trącił się z żokiejem, wychylił do dna duży kieliszek, poczem znów nalał... Zaczerwieniona twarz świadczyła, iż to nie pierwsza kolejka...
Robi jakieś aluzje — pomyślał Grot. Jest wstawiony, a nuż uda go się wybadać? Bo coś mi się widzi, że więcej on wie o tym „demonie“, niźli chce powiedzieć.
— Panie Maliński! — rzekł głośno — czemu mi pan ciągle o goliźnie przycina?... Co miała znaczyć wówczas ta rozmowa o żokiejskich zarobkach?
— A nic...
— Jakto nic?
— Tak sobie stare dzieje wspominałem!
Teraz Grot pierwszy trącił o kieliszek Malińskiego, zachęcając go do picia. Ten nie dał się namawiać. Rychło wypróżniono trzy nowe kieliszki. Oczy Malińskiego pokryły się lekką mgłą, a mowa stała niewyraźna.
— Czy nie słyszał pan nigdy o „demonie wyścigów“? — zadał Grot znienacka pytanie.