przed nim przekąsek. Natomiast nalał sobie sporą szklankę „Martell‘a“ i wychylił duszkiem. Później napełnił drugą. Trunek nie podziałał jednak na niego i nie przyniósł pożądanego oszołomienia i zapomnienia. Wsparłszy głowę na ręku, spozierał przed siebie, rzekłbyś, zapominając o obecności Uszyckiego.
Ten wreszcie zdecydował się przerwać niemiłe milczenie.
— Nie rozumiem — począł — czemu się tak przejmujesz? Postawiłeś znaczną sumę na „Magnusa“?
Switomirski skinął głową.
— Wolno wiedzieć ile?
— Czterdzieści pięć tysięcy! — bąknął Huba.
— Hm... Dużo!... Ale przegrywałeś już i więcej... Możesz się odegrać! „Magnus“ wygra jeszcze „Derby“... Dzisiejszy wyścig nic nie dowodzi...
Switomirski skrzywił się, jakby połknął coś bardzo gorzkiego. Wreszcie postanowił wyznać przyjacielowi prawdę.
— „Magnus“ już nie jest moją własnością!
Uszycki aż podskoczył na swem miejscu.
— Żartujesz!
— Wcale nie żartuję — jął tłomaczyć Huba — wyobraź sobie przed dziesięciu dniami zgłosił się do mnie niejaki Lisik... — drobiazgowo powtórzył wszystkie szczegóły „znakomitej tranzakcji“.
W czasie opowiadania twarz barona to czerwieniała, to bladła.
— Postąpiłeś, jak dziecko! Choć z drugiej strony „Magnus“ wydawał się pewny... Ale jeszcze niema powodu do rozpaczy! Do terminu wyznaczonego przez lichwiarza masz jeszcze pięć dni... Nie zbierzesz dwudziestu paru tysięcy? Nikt ci nie pomoże?
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.
88