Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

— Skoro chcesz niezbitych dowodów — odparł Uszycki twardo — sam łatwo się przekonasz! Grot stale koło dziesiątej wieczór odwiedza Irmę... I dziś nie zaniecha, prawdopodobnie, zwykłej wizyty...
— Pójdę! — zawołał Switomirski, uderzając pięścią o stół.
Błysk triumfu przebiegł po twarzy barona, lecz wnet ukrył on go pod maską współczucia, przystosowaną do okoliczności.

W godzinę później, obaj panowie stali nieopodal domu, w którym zamieszkiwała artystka, ukrywszy się umyślnie nieco w mroku. Rychlej nawet, niźli o dziesiątej, przybyli na to miejsce, bowiem Switomirski sam naglił, nie mogąc po posłyszanych rewelacjach, spokojne doczekać się wyznaczonej godziny w restauracji. Inne troski, gnębiące Hubę, zeszły na drugi plan...
Niedługo stali na czatach.
Rychło dojrzeli szybko zbliżającą się postać. W ich stronę podążał jakiś mężczyzna, biegnąc raczej, niźli idąc, zapewne ogromnie wzburzony, bo nie zwracał uwagi na przechodniów, gadał coś sam do siebie i wymachiwał rękami.
Tak pochłonięty był jakąś, widać wyłącznie zaprzątającą go myślą, że otarł się o nich i nie spojrzawszy nawet, podążył dalej.
Wpadł do bramy i w ciemnej głębi zniknął.
— Poznałeś? — szepnął Uszycki.
Huba dalej nie mógł wątpić.
— W rzeczy samej... Grot!... — bąknął.

92