gdzieby się nie znalazła. Dnia jednego jest w muzeum, innego w teatrze, to znów na zebraniu politycznem, to w robotniczej traktjerni, lub w złodziejskich kryjówkach. Wchłania życie w siebie, obserwuje, notuje... Stara się również nawiązać stosunki literackie, początkowo niezbyt pomyślnie. Idzie do znanego krytyka pana de Kératry, człowieka starszego. Przyjmuje ją żona, młoda i wytworna dama a ujrzawszy kobietę w męskim ubiorze i wykoszlawionych butach, spogląda na nią z góry. Po chwili wchodzi krytyk.
Aurora się mści:
— Córka szanownego jest zdaje się niezdrowa — mówi — bo sama położyła się na kanapie a mnie nawet nie zaproponowała usiąść...
— To nie moja córka, to żona...
— Bardzo pięknie, lecz nie chcę przeszkadzać... odchodzę...
— Chwilę jeszcze, moje drogie dziecko! Miała pani mnie odwiedzić, abyśmy pomówili o projektach pisarskich. Będę szczery: kobieta nie powinna pisać...
— W takim razie nie mamy o czem mówić... szkoda, że wstałam tak wcześnie...
— Kobieta, zdaniem mojem, winna płodzić nie książki a dzieci...
— To niech pan sam je płodzi! — i pozostawiwszy zdumionego krytyka z rozwartemi ustami, szybko uciekła.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - George Sand.djvu/23
Ta strona została skorygowana.