na sam, zapytał Pagello pisarkę czy nie zamierza stworzyć romansu, któryby opiewał „piękną Wenecję“
— Być może! — odrzekła i pochwyciwszy arkusz papieru poczęła na nim coś szybko kreślić.
Gdy skończyła, trwała przez chwilę w milczeniu, z głową ujętą w dłonie. Nagle powstała i patrząc uporczywie na lekarza, wręczyła mu przed chwilą napisaną kartkę.
— To dla pana!
Pagello nie rozumiał jeszcze, czy nie chciał zrozumieć.
— Komu mam oddać? — zapytał.
George Sand szybko nakreśliła adres:
„Do głupca Pagello!“
Poczem podeszła do łóżka chorego pytając:
— Czy sądzi pan doktór, że noc będzie spokojna?
— Tak! — odparł i opuścił pokój.
Na dole przy drżącym płomieniu świecy czytał. To co mu wręczyła George było oświadczynami, ujętemi w formę romansu.
„Ty przynajmniej — pisała — nie będziesz mnie zdradzał, nie będziesz czynił próżnych obietnic i przysiąg. Czego daremnie szukałam u innych, może również nie odnajdę w tobie, ale łudzić się jeszcze mogę, że to posiadasz. Mogę jeszcze wierzyć w marzenia i wymownie tłomaczyć sobie twoje milczenie...“
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - George Sand.djvu/51
Ta strona została skorygowana.