Strona:Stanisław Antoni Wotowski - George Sand.djvu/52

Ta strona została skorygowana.

∗                    ∗

W parę dni potem, gdy nieszczęsny Alfred otworzył na chwilę oczy, ocknąwszy się nagle z ciężkiej maligny, ujrzał dziwną grupę. Raz jeszcze spojrzał, niedowierzając.
— Koszmar... pomyślał, i zamknął oczy.
Przy stole, czule objęci, siedzieli George Sand i Pagello. Coś szeptali do siebie cicho, uśmiechali, zamieniali pocałunki...
Nazajutrz Musset poczuł się lepiej. Dziwna wczorajsza wizja nie dawała mu spokoju. Było to jednak coś tak niezwykłego, niemożebnego, iż nie odzywał się słówkiem, by znów nie posądzono, iż zapada w malignę. Podejrzenia go jednak trawiły, postanowił udawać śpiącego. Zdrzemnął się istotnie a gdy nad wieczorem koło ósmej otworzył oczy, ze schodów dobiegł do niego czuły szept Sand. Tak może się żegnać tylko kochanka z kochankiem.
— Coś tam robiła? — zapytał wchodzącą do pokoju George.
— Świeciłam doktorowi, ciemno na schodach — odparła najspokojniej. — Czy lepiej się czujesz?
— Tak... udał śpiącego.
Noc całą przepędził okropną. Wraz z siłami przybywało straszliwe przeczucie zdrady. Musiał mieć pewność. Nazajutrz, może dzięki polepszeniu, czy też naprężonym do niemożli-