— Do kogo piszesz?
— Nie piszę a czytam! — i szybko zgasiła światło.
— Skoro czytasz, czemu gasisz światło?
— Samo zgasło! Zapal!
Musset z powrotem zapala świecznik.
— Ach! Powiadasz, że czytasz a nie masz książki!... Powiedz raczej nędzna nierządnico, że piszesz do swego kochanka!
Sand zerwała się z miejsca, jak pantera.
— Ty będziesz mnie jeszcze znieważał! Ty, co stawiałeś moją osobę w jednym rzędzie z ulicznicami? Tylko przez pamięć na twoją matkę pozostałam tu dotąd pókiś chorował, jak pies przywiązana do twojego łoża, nie rozbierając się tygodniami całemi... Teraz?... Ani chwili nie pozostanę dłużej... Puść mnie... Pójdę gdziekolwiek-bądź... sama... byle precz od ciebie!
Rzuciła się ku drzwiom. Musset zastąpił drogę.
— Tak, mówił powoli, stojąc ze skrzyżowanemi na piersiach rękami, tak rozumiem, chcesz wymknąć się z tego domu! To ci się nie uda! Znam dobrze twoje zwykłe figle i sposoby! Nie z jednym podobną historyjkę urządzałaś! Przypomnij sobie Sandeau!
— Podły!
— Czy podły, nie wiem, ale jestem przewidujący, Pragniesz biec do szlachetnego doktora
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - George Sand.djvu/54
Ta strona została skorygowana.