Strona:Stanisław Antoni Wotowski - George Sand.djvu/58

Ta strona została skorygowana.

czasu scenami zazdrości i wymówek, poeta powziął nagłe postanowienie.
— George? — zagadnął łagodnie kochankę, gdy ta siedziała, jak zwykle chmurna i blada, wtulona w kąt kozetki.
— Słucham? — odezwała się niechętnie.
— Kochasz go?
Milczenie.
— Nie zaprzeczaj, że kochasz!
Długa pauza, dalsze milczenie Sand, przemienionej w kamiennego sfinksa.
— Postanowiłem ustąpić!
Wielkie zdziwienie i cichy okrzyk.
— Ty?
— Tak! Przekonałem się, że wasza miłość jest wielka, jest potężna, jest święta! Nie mam prawa stawać jej na przeszkodzie!
— Poważnie mówisz?
— Najzupełniej! Utraciłem cię samochcąc, nie potrafiłem uszanować! Dawałem wolę moim fantazjom, wybrykom, namiętnościom! Jam winien! Byłaś aniołem, żeś mimo wszystko chciała mnie pielęgnować przez tyle nocy, dozorować przy moim łożu! Lecz jako kochanek przestałem istnieć. Rozumiem to! Napotkałaś na swej drodze innego, godniejszego! Ja mu miejsca zabierać nie myślę. Pragnę pozostać... jedynie przyjacielem. Czy zechcesz, po tem com oświadczył, podać rękę na zgodę?