rze po Karmelitach w Valdemosie są trzy wielkie cele. Urządzimy je zakupionemi na miejscu meblami... Prawdziwie romantyczne gniazdko! Zdala od wszystkich!... Ty będziesz grał, fortepian „Pleyel’a“ z Paryża już przybył, ja pocznę tworzyć...
— Świetny pomysł! Muszę ozdrowieć... i uciekniemy z „Son Vento“!
Istotnie w połowie grudnia zdrowie Chopina poprawia się na tyle, że przeprowadzka może się odbyć bez przeszkód.
∗
∗ ∗ |
Klasztor w Valdemosie, oddalony o parę kilometrów od Palmy, stolicy Majorki, gdzie dotąd przebywali, jest istotnie romantyczny i z zagrobowym posmakiem. Długie, rzekłbyś bez końca, mroczne kurytarze, ciemne cele, pełno tajemniczych zakamarków. Klasztor sprawia na tyle niesamowite wrażenie, że bynajmniej nie przeczulona i nerwowa pani Sand, przyznaje sama, iż nigdy wieczorem nie mogła przejść kurytarzami, by nie dostawała dreszczu nieokreślonego lęku, z czem jednak się nie zdradzała, nie chcąc wpajać obawy w swe dzieci.
— Słyszysz? — szepce kiedyś wieczorem pobladły Fryderyk.
— Nic nie słyszę!
— Posłuchaj uważnie!