Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pytasz? — spojrzał z za przymrużonych powiek, a lekkie oburzenie zadrgało w głosie. Nie znałem podobnie cudownej kobiety!...
— Pragniesz posiadać?
— Vero...
— I ja sądzę, że moglibyśmy być ze sobą bardzo szczęśliwi...
I znów pocałunek...
— Widzisz! — skarżyła się, przywarłszy policzkiem do jego policzka... Mimo pozorów, bynajmniej nie jestem w życiu szczęśliwa... Od dziecka wpajano we mnie przekonanie, że powinnam dążyć do stanowiska, do zdobycia majątku.... I cóż... Dziś posiadam stanowisko, majątek... Czy to dało mi zadowolenie. Mogę, o ile zechcę, zostać żoną Stratyńskiego, a nią nie zostanę...
— Nie zostaniesz?
— Nigdy! Dość tego udawania i światowej komedji. Pragnę robić, co mi się podoba, być sobą...
— Któż ci zabrania?
— Nikt! Dlatego zapoznałam się z tobą... a reszty powinieneś się domyśleć. Och, gdyż twoja Vera, nie oddaje się dla mimolotnej fantazji. To dziś nie wybryk wyuzdanej, a zmysłowej kobietki! Zostałam twoją kochanką... bo zamierzam cię przywiązać na długo do siebie...
— Szczęśliwy jestem, Vero...
— Z nikim cię żaden stosunek nie wiąże? A może obchodzi cię tamta nieznajoma?
— Żartujesz...

— Skoro tak... Sam wiesz, żeś podobny do ko-

103