Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

jedwabną koszulkę wyczuwał ciepło jędrnego ciała. I ona patrzy, rzekłby pragnąc na zawsze opanować i przykuć. Lecz nic groźnego niema w tym wzroku. Raczej obietnica nowych szałów — a krwawe usta rozchylają się lubieżnie.
— Nie jest demonem Vera! — pomyślał — To tylko kobieta spragniona miłości.
Dobrze mu przy niej...
Otocki głębiej zaciągnął się papierosem i przymknął oczy.
Ale dlaczego ogarnia go senność?...
Chce mu się spać... Czyżby się czuł aż tak dalece zmęczony? Co będzie, jeśli uśnie? Co pomyśli sobie Vera? Wstyd usnąć przy boku pięknej kobiety...
Jednak...
Daremnie walczył ze sobą, daremnie usiłował otworzyć powieki...
Papieros wysunął się ze zesztywniałych palców — zasnął...

Na to tylko oczekiwała grzesznica.
— Udało się!
Wyskoczyła z łóżka, popatrzyła uważnie na kochanka... Rychło się nie obudzi... Za godzinę najwcze śniej... Opjumowany papieros znakomicie spełnił zadanie...
Czasu na wszystko starczy...

Wzrok jej pobiegł dokoła... Tam na krześle leży sukienka, ówdzie części bielizny, porozrzucane w pośpiechu niecierpliwą dłonią Otockiego. Na podłodze jedwabne pończoszki i wiśniowe pantofelki...

105