Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

Doprawdy, świetną porę sobie wybrał, aby ją męczyć zazdrością.
Nie mógł wynaleźć lepszej....
Choć, gdyby zobaczył Verę w tym stroju — jeno w koszulce — porozrzucane w nieładzie części ubrania i uśpionego w łóżku Otockiego — dowiedziałby się, czy nie posunęła się z nim za daleko...
Vera powróciła do sypialni — i zaczęła się pospiesznie ubierać. Rychło była poprzednią, wykwintną, nieco tylko ekscentrycznie przyodzianą, damą — a puder i róż usunęły z twarzy ślady szaleńczo przepędzonej godziny...
Jednak, gdy stała przed lustrem, cień jakiś raz po raz przebiegał po ładnej twarzy, a wielkie, ogniste oczy mimowolnie dłużej zatrzymywały się na kochanku.
— Czy postępuje właściwie? Popełniła wszak wobec Otockiego zdradę i podłość?
Bo zależy jej na Otockim. Aczkolwiek miał miejsce dziwny zbieg okoliczności i musiała postąpić, jak postąpiła — nie skłamała, oświadczając, że pragnie go przykuć do siebie na dłużej...
Nie skłamała...
Chce zdobyć odrobinę szczęścia w życiu! Przecież nie z nim walczy! Walczy z tą nieprzebierającą w środkach, na pół szaloną dziewczyną, która Otockiego niepotrzebnie wplątała w niebezpieczną przygodę z walizką...

On o niczem się nie dowie... Niechaj tamta się martwi.... Och, Vera dobrze obmyśliła wszystko...

107