Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

— Świetnie, znakomicie wymyśliłaś! — roześmiał się — Ale bezczelna dziewczyna! — dodał, zmieniając temat rozmowy.
— Istotnie bezczelna...
— Żeby ukraść torebkę z zamkniętej kasy...
— Mogła nam wiele nieprzyjemności narobić...
Mimowolnie spojrzeli oboje na żółty kufereczek. Ten znajdował się obecnie na krzesełku, w pobliżu otomany, na której spoczywała Vera. Znajdował się tam, rzekłbyś umyślnie postawiony, aby się nacieszyć było można jego odzyskaniem.
— Sprawdziłaś zawartość? Nic nie brakuje?
— Nic!
— Co myślisz dalej robić?
Właśnie o to chodziło, że Vera nie miała żadnego planu.
— Co myślę? Wciąż łamię sobie głowę... I tak źle i tak niedobrze...
— Powiesz Stratyńskiemu?
— Jakże mu powiem! Musiałabym wyznać w jaki sposób odebrałam walizkę... A przy jego zazdrości... Z drugiej strony, wcale nie mam zamiaru zatrzymywać pieniędzy i biżuterji, które do mnie nie należą...
— Czemu nie skorzystać?
Gniewny błysk zamigotał w oczach Very.
— Wstydziłbyś się! Raz na zawsze zapowiedziałam, że „tamto“... skończone... Zgubi cię chciwość...
Mężczyzna uśmiechnął się ironicznie.

— Na drogę cnoty wstępuje pani Vera! No... no... Lecz mniejsza z tem.

112