ną wszędzie pokazać się wypadało — nagle jej zachowanie uległo zmianie zasadniczej...
Zamilkła — i trudno z niej było słówko wydobyć.
Próżno usiłował Otocki ożywić rozmowę. Poza, zdawkowemi, krótkiemi „tak lub nie“, nie otrzymywał innej odpowiedzi. Panienka machinalnie dłubała widelcem w podawanych zakąskach i potrawach — zamyślona, rzekłbyś zapomniawszy o swym towarzyszu.
Wreszcie zaczęło go to niecierpliwić.
— Czy pani ma jaką przykrość? — zapytał obcesowo.
— Ja? — drgnęła lekko — czemu?
— Siedzi pani nieswoja... obca tu duchem...
— Zawsze taka jestem...
— A jednak, gdyśmy się poznali, wydawała się pani weselsza.
— Zdawało się panu...
Znów milczenie.
Otocki postanowił zaryzykować.
— Czyżby jaka tragedja życiowa?
— Ach! — zawołała ze zniecierpliwieniem w głosie — Przypomina mi pan młodego studencika... Ledwie godzinę się znamy, a już... wyspowiadaj się... otwórz swą duszę!... Zapewniam, nie przeżywam żadnej tragedji...
— A jednak...
— Nic...
— To pocoś „oczkowała“ do mnie i zgodziła
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.
7