Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

Zezowate oko wiedźmy z niedowierzaniem spoczęło na dziewczynie.
— Napuściła na wodę?
— A kto ci inny!...
Dziewczyna, gdy tylko weszła do izby, opadła bezsilnie na krzesło. Zmarszczywszy czoło, w zamyśleniu patrzyła przed siebie, całkowicie obca temu co się dokoła działo jak i słowom, które padały.
— Swojom prowadziła kombinacje! — tłomaczył dalej — my ostali, jak głupie!... I forsiaki w biurku nie migały wcale...
— Nie było forsy?
— Nic... ino papiery...
Stara zbliżyła się do dziewczyny i szarpnęła ją silnie za ramię.
— Gadaj, panna, co znaczy?
Przy szorstkich słowach Jengutowej, niby obudziła się ze snu.
— Ach! — zawołała z rozpaczą — Dla czegoś ty mi przeszkodził, Józek! Jeszcze chwila, a miałabym dokumenty! Ale odciągnąłeś mnie siłą...
— A kulki? Każdemu życie miłe....
— Lepsze było dostać kulą i zabrać papiery, niźli tak powrócić z niczem...
— Z frajerstwa tobie rozum pomieszało...
Apasz chodził po izbie, sapiąc gniewnie i roztrącając sprzęty. Nagle zatrzymał się i krzyknął groźnie, patrząc jej prosto w oczy.
— Powiadaj zara, kto ty?

Widoczne zmięszanie odbiło się na ładnej twarzyczce.

124