Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

Ogarnął ją lęk.
Samochcąc w dobrą wpadła pułapkę. Lecz któż mógł przewidzieć, że „wyprawa“ przyjmie podobny obrót. Gdyby wszystko poszło pomyślnie, gdyby zdobyto pieniądze — napewno, doręczywszy papiery, pozostawiłby ją w spokoju.
Tymczasem...
Obecnie chce się „odegrać“ i zabezpieczyć. „Robota“ nie udała się. Próżno tracił czas. Rozumie, że jeśli ona odejdzie nigdy więcej jej nie zobaczy i domniemany zysk na zawsze przepadnie. Chce ją posiąść, aby przykuć do siebie. Domyśla się, że pochodzi z bogatej i porządnej rodziny. Skoro zostanie jego kochanką, może od rodziny uda mu się za nią wydostać okup, lub od niej — za milczenie. Sądzi, że opanowawszy ją całkowicie, dowie się co znaczą te papiery i w jaki sposób na nich zarobić można...
Świetnie wszystko obmyślił. Teraz się nie cofnie! Mieszkanko leży na odludziu. Jengutowa, na pewno, nie stanie w jej obronie. Co robić? Nawet krzyk nie pomoże — zresztą czyż wolno w tę całą historję mieszać ludzi postronnych? Tak, weźmie ją siłą. Boże! Co robić?
Takie to myśli, niczem błyskawice, krzyżowały się w głowie dziewczyny, podczas gdy apasz prawie już obejmował ją ręką.
— Przenigdy! — zawołała gwałtownie, sama nie wiedząc ani co mówić, ani co począć, aby wybrnąć z matni — Przenigdy, nie będę należała do ciebie...
— Wiela ja sie bede pytał...

— Precz!

127